Dzisiaj były moje
urodziny. Zmierzałam właśnie na imprezę w prestiżowym klubie
„Silvers”, który znajdował się w mieście, które nigdy nie
śpi. Nosi ono skromną nazwę Nowy York.
Szłam krętymi uliczkami.
Chłodny jesienny wiatr rozwiewał moje ciemno brązowe loki. Dzisiaj
wkroczyłam w życie dorosłości. Doszłam wreszcie pod klub gdzie
była zaplanowana dla mnie potańcówka. Na samym wejściu pisały
słowa „Wszystkiego Najlepszego Samanto”. Uśmiechnęłam się do
siebie w myśli. Jednak nie wiedziałam co mnie dzisiaj czeka. Nie
miałam jeszcze ani za grama pojęcia co mnie czeka za parę dób.
Weszłam przyjęłam od wszystkich życzenia. Dzięki moim bardzo
bogatym rodzicom miałam możliwość wyprawienia tak wykwintnych
osiemnastych urodzin. Zaczęłam się bawić razem z gośćmi.
Tańczyłam prawie do upadłego. Każdy chciał spędzić z jubilatką
choć jeden taniec. Życie jest męczące. Nigdzie jednak nie mogłam
znaleźć mojego chłopaka. Kiedy wychodziłam z imprezy. Usłyszałam
za sobą szmer.
-Leopold?-zapytałam do
powietrza. Nagle znalazł się za mną.
-Witaj śliczna. Dzisiaj
jesteś już pełnoletnia. Co masz ochotę zrobić?
-Nie wiem na pewno iść
spać po imprezie na której się nie zjawiłeś-powiedziałam z
naciskiem na ostatnie słowa.
-Przepraszam.
Niestety kiedy doszłam
pod dom. Czekała na mnie policja. Od razu się ocknęłam się ze
zmęczenia. Pobiegłam w ich stronę ile sił w nogach.
-Samanto bardzo mi przykro
samolot, którym lecieli twoi rodzice się rozbił. Kiedy wracali
tutaj do ciebie. Niestety to się stało w dzień twoich urodzin.
Jutro jest pogrzeb.
Z moich oczu pociekły
łzy. Stałam jak o nie miała nic do mnie nie docierało. Po raz
pierwszy od sześciu lat płakałam. Nie miałam pojęcia co ja teraz
zrobię. Weszłam do domu zatrzasnęłam za sobą drzwi. Poszłam do
swojego pokoju. Rzuciłam się na moje łóżko i zaczęłam płakać
jak małe bezbronne dziecko. Obudziłam się w nocy koło trzeciej
nad ranem. Poszłam wziąć kąpiel. Nalałam wody do pełna. Weszłam
i przez sekundę poczułam błogość. Jednak po chwili przypomniałam
sobie, że dzisiaj jest dzień pogrzebu, czyli 20 listopada. Nie
dalej jak 18 listopada 1857 roku bawiłam się świetnie na imprezie
z okazji mojego wkroczenia w pełnoletność. Nie wierzyłam, że
moje bajkowe przeżycia z tego dnia musiały zakończyć się tak
przykrą wiadomością. Założyłam na siebie czarne baleriny i
strasznie długą czarną suknie. Poszłam na dół napiłam się
tylko wody i poszłam kupić wiązankę oraz znicze. Niestety droga
do tych sklepów była długa i męcząca przed wyjściem zarzuciłam
na siebie czarny płaszcz. Spojrzałam na zdjęcie uśmiechniętej
pary, która oczekiwała na przyjście dziecka. Pozwoliłam aby
spłynęło po moich policzkach kilka łez. Później ruszyłam przed
siebie. Szłam pewnie i przyjmowałam kondolencje od znajomych
dzięki, którym nie było mi łatwo. Wreszcie dostałam się do
kwiaciarni. Kupiłam bardzo drogą wiązankę dobrałam do niej
znicze. Poszłam od razu na cmentarz na, którym miała odbywać się
ta nie przyjemna ceremonia. Trumny już stały. Obok nich położyłam
wiązankę i znicze. Nie mam pojęcia ile osób przyjdzie na tą
okropną uroczystość. Jednak wiedziałam, że goście mają jeszcze
wiele czasu. Straciłam dla mnie jedyną rodzinę. Oczywiście miałam
krewnych, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo bardzo często się
kłóciliśmy. Stałam przy trumnach od razu zaczęłam chlipać od
płaczu. Po chwili do sali wszedł Leopold.
-Nie płacz. Widocznie tak
musiało być.-powiedział i mnie przytulił. Czułam, że przy nim
nie dosięgnie mnie żadne zło.
-Ale ja nie mam nikogo
teraz.
-Masz mnie.-powiedział i
pocałował mnie w czubek głowy.
-To prawda, ale niestety
nie zastąpisz mi rodziców.
-Zaiste szczerze
powiadasz, ale zawsze będę przy tobie przez całą wieczność.
Nie miałam pojęcia czemu
on zawsze mówi o wieczności. Jednak teraz nie będę się tym
przejmować do kaplicy zaczęli wchodzić goście. Od razu się
ogarnęłam z oczu przestały płynąć łzy.
Stałam wyprostowana z
powagą na twarzy. Znowu musiałam przyjmować kondolencje co mi
wcale nie pomagało w moim położeniu.
Godzinę później
patrzyłam jak moich rodziców zasypują ziemie. Poszłam do urzędu
podpisać testament, który oznajmiał, że po ich śmierci wszystko
przechodzi na mnie. Nie miałam serca prowadzić firmy ojca ani
sklepu matki. Wystawiłam wszystko na sprzedaż. Zarobiłam za obie
rzeczy 5 miliardów. Jednego dnia pozbyłam się dwóch rzeczy.
Resztę zostawiam muszę mieć gdzie mieszkać. Kiedy wróciłam do
domu zmieniłam baleriny na botki i poszłam jeszcze raz tego dnia na
cmentarz. Pomimo tego, że była dwudziesta oraz ciemności ze strony
nocy postanowiłam iść lasem. Wreszcie dotarłam na miejsce. Nie
wiem ile czasu tam spędziłam, jednak byłam pewna, że już czas
się zbierać. Wstałam i pewnym krokiem poszłam w stronę wyjścia,
które o dziwo było otwarte. Wyszłam i zaczęłam pewnie kroczyć
przez las. W końcu usłyszałam straszne szmery zaczęłam się
obracać.
-Leopold możesz mnie nie
straszyć.-powiedziałam kiedy ujrzałam jego twarz w świetle
księżyca.
-Jasne. Teraz nie
krzycz.-powiedział i jakby mnie zahipnotyzował-Spędzisz ze mną
całą wieczność.
Powiedział i wgryzł się
w mój nadgarstek. Boże on jest wampirem. Nie mogłam krzyczeć ani
uciekać moim ciałem zaczął władać ból poprzez wpuszczony w
obieg krwi. Później zaczął pozbywać mnie krwi. Czułam jakby
moje wnętrzności coś rozlewało od środka. Co on mi robi?! Po tym
pytaniu odpłynęłam.
Obudziłam się dwa dni
później na jakiejś letniej polanie. Poczułam jak moje ciało
zaczyna się parzyć od słońca. Szybko w mgnieniu sekundy znalazłam
się w kącie gdzie był cień. Nie wiem jak ja się tak szybko
mogłam się tak szybko poruszać. Nie czułam poczucia chłodu ani
zmęczenia.
-Masz to cię uchroni
przed słońcem.-powiedział i rzucił mi pierścionek. Złapałam go
i włożyłam na palec mówił prawdę.
-Co ty mi do cholery
zrobiłeś?!
-Później ci wytłumaczę
teraz masz pożywienie.-powiedział i wyciągnął zza drzewa jakąś
dziewczynę w moim wieku.
Zawładnęła mną jakaś
dzika żądza. Poczułam jak z podniebienia wyrastają mi kły.
Rzuciłam się na biedną i przerażoną dziewczynę. Instynktownie
znalazłam miejsce gdzie miałam się wbić moim 'zębami'. Kiedy
wyssałam z niej całą krew moja żądza zniweczyła się zupełnie.
Oderwałam się od niej wytarłam twarz.
-Kim ja jestem?!
-Spokojnie kochanie.
-Jakie kochanie Leopold co
ty mi do diaska zrobiłeś!-wydarłam się.
-Jesteś teraz wampirem.
Będziemy mogli żyć wiecznie i pławić się w naszej miłości.
-Teraz mi wytłumacz
wszystko co się we mnie zmieniło.
-Masz szybsze odruchy
bezwarunkowe, żywisz się krwią, jesteś szybka jak błyskawica,
masz zdolność hipnotyzowania ludzi, żywisz się krwią, nie
potrzebujesz snu, a co najważniejsze może zabić cię tylko
kołek.-powiedział zbliżając się do mnie i chcąc mnie pocałować.
Odsunęłam się od niego
błyskawicznie i przewróciłam go. Po chwili znalazł się na de
mną.
-Jestem od ciebie starszy
i silniejszy.
-Jednak ja trenowałam
sztuki walki.
Powiedziałam i rzuciłam
go na drzewo. Zdziwiłam się widząc ten widok. Postanowiłam uciec
do domu. Pędziłam tak zwaną błyskawicą. Nie potrzebowałam nawet
auta byłam z nimi tak samo szybka, a nawet szybsza. Spakowałam
walizki i postanowiłam wyjechać z miasta. Znałam podstawową
zasadę wampiryzmu nie dać się złapać ani rozpowiadać ludziom
kim jestem. Opuściłam rodzinne miasto w mgnieniu godziny w której
zdążyłam spakować wszystkie potrzebne rzeczy. Sama nie wiem jak
mi się to udało.
Wow! To było szybkie :D
OdpowiedzUsuńZaczęłam właśnie czytać Twojego bloga :D
I lecę czytać dalsze notki, zobaczę jak to dalej jest :D
Ka-chan
Cieszę się, że cię zainteresowałam!
Usuń