Obserwatorzy ^^

sobota, 1 czerwca 2013

Prolog

Dzisiaj były moje urodziny. Zmierzałam właśnie na imprezę w prestiżowym klubie „Silvers”, który znajdował się w mieście, które nigdy nie śpi. Nosi ono skromną nazwę Nowy York.
Szłam krętymi uliczkami. Chłodny jesienny wiatr rozwiewał moje ciemno brązowe loki. Dzisiaj wkroczyłam w życie dorosłości. Doszłam wreszcie pod klub gdzie była zaplanowana dla mnie potańcówka. Na samym wejściu pisały słowa „Wszystkiego Najlepszego Samanto”. Uśmiechnęłam się do siebie w myśli. Jednak nie wiedziałam co mnie dzisiaj czeka. Nie miałam jeszcze ani za grama pojęcia co mnie czeka za parę dób. Weszłam przyjęłam od wszystkich życzenia. Dzięki moim bardzo bogatym rodzicom miałam możliwość wyprawienia tak wykwintnych osiemnastych urodzin. Zaczęłam się bawić razem z gośćmi. Tańczyłam prawie do upadłego. Każdy chciał spędzić z jubilatką choć jeden taniec. Życie jest męczące. Nigdzie jednak nie mogłam znaleźć mojego chłopaka. Kiedy wychodziłam z imprezy. Usłyszałam za sobą szmer.
-Leopold?-zapytałam do powietrza. Nagle znalazł się za mną.
-Witaj śliczna. Dzisiaj jesteś już pełnoletnia. Co masz ochotę zrobić?
-Nie wiem na pewno iść spać po imprezie na której się nie zjawiłeś-powiedziałam z naciskiem na ostatnie słowa.
-Przepraszam.
Niestety kiedy doszłam pod dom. Czekała na mnie policja. Od razu się ocknęłam się ze zmęczenia. Pobiegłam w ich stronę ile sił w nogach.
-Samanto bardzo mi przykro samolot, którym lecieli twoi rodzice się rozbił. Kiedy wracali tutaj do ciebie. Niestety to się stało w dzień twoich urodzin. Jutro jest pogrzeb.
Z moich oczu pociekły łzy. Stałam jak o nie miała nic do mnie nie docierało. Po raz pierwszy od sześciu lat płakałam. Nie miałam pojęcia co ja teraz zrobię. Weszłam do domu zatrzasnęłam za sobą drzwi. Poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na moje łóżko i zaczęłam płakać jak małe bezbronne dziecko. Obudziłam się w nocy koło trzeciej nad ranem. Poszłam wziąć kąpiel. Nalałam wody do pełna. Weszłam i przez sekundę poczułam błogość. Jednak po chwili przypomniałam sobie, że dzisiaj jest dzień pogrzebu, czyli 20 listopada. Nie dalej jak 18 listopada 1857 roku bawiłam się świetnie na imprezie z okazji mojego wkroczenia w pełnoletność. Nie wierzyłam, że moje bajkowe przeżycia z tego dnia musiały zakończyć się tak przykrą wiadomością. Założyłam na siebie czarne baleriny i strasznie długą czarną suknie. Poszłam na dół napiłam się tylko wody i poszłam kupić wiązankę oraz znicze. Niestety droga do tych sklepów była długa i męcząca przed wyjściem zarzuciłam na siebie czarny płaszcz. Spojrzałam na zdjęcie uśmiechniętej pary, która oczekiwała na przyjście dziecka. Pozwoliłam aby spłynęło po moich policzkach kilka łez. Później ruszyłam przed siebie. Szłam pewnie i przyjmowałam kondolencje od znajomych dzięki, którym nie było mi łatwo. Wreszcie dostałam się do kwiaciarni. Kupiłam bardzo drogą wiązankę dobrałam do niej znicze. Poszłam od razu na cmentarz na, którym miała odbywać się ta nie przyjemna ceremonia. Trumny już stały. Obok nich położyłam wiązankę i znicze. Nie mam pojęcia ile osób przyjdzie na tą okropną uroczystość. Jednak wiedziałam, że goście mają jeszcze wiele czasu. Straciłam dla mnie jedyną rodzinę. Oczywiście miałam krewnych, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo bardzo często się kłóciliśmy. Stałam przy trumnach od razu zaczęłam chlipać od płaczu. Po chwili do sali wszedł Leopold.
-Nie płacz. Widocznie tak musiało być.-powiedział i mnie przytulił. Czułam, że przy nim nie dosięgnie mnie żadne zło.
-Ale ja nie mam nikogo teraz.
-Masz mnie.-powiedział i pocałował mnie w czubek głowy.
-To prawda, ale niestety nie zastąpisz mi rodziców.
-Zaiste szczerze powiadasz, ale zawsze będę przy tobie przez całą wieczność.
Nie miałam pojęcia czemu on zawsze mówi o wieczności. Jednak teraz nie będę się tym przejmować do kaplicy zaczęli wchodzić goście. Od razu się ogarnęłam z oczu przestały płynąć łzy.
Stałam wyprostowana z powagą na twarzy. Znowu musiałam przyjmować kondolencje co mi wcale nie pomagało w moim położeniu.
Godzinę później patrzyłam jak moich rodziców zasypują ziemie. Poszłam do urzędu podpisać testament, który oznajmiał, że po ich śmierci wszystko przechodzi na mnie. Nie miałam serca prowadzić firmy ojca ani sklepu matki. Wystawiłam wszystko na sprzedaż. Zarobiłam za obie rzeczy 5 miliardów. Jednego dnia pozbyłam się dwóch rzeczy. Resztę zostawiam muszę mieć gdzie mieszkać. Kiedy wróciłam do domu zmieniłam baleriny na botki i poszłam jeszcze raz tego dnia na cmentarz. Pomimo tego, że była dwudziesta oraz ciemności ze strony nocy postanowiłam iść lasem. Wreszcie dotarłam na miejsce. Nie wiem ile czasu tam spędziłam, jednak byłam pewna, że już czas się zbierać. Wstałam i pewnym krokiem poszłam w stronę wyjścia, które o dziwo było otwarte. Wyszłam i zaczęłam pewnie kroczyć przez las. W końcu usłyszałam straszne szmery zaczęłam się obracać.
-Leopold możesz mnie nie straszyć.-powiedziałam kiedy ujrzałam jego twarz w świetle księżyca.
-Jasne. Teraz nie krzycz.-powiedział i jakby mnie zahipnotyzował-Spędzisz ze mną całą wieczność.
Powiedział i wgryzł się w mój nadgarstek. Boże on jest wampirem. Nie mogłam krzyczeć ani uciekać moim ciałem zaczął władać ból poprzez wpuszczony w obieg krwi. Później zaczął pozbywać mnie krwi. Czułam jakby moje wnętrzności coś rozlewało od środka. Co on mi robi?! Po tym pytaniu odpłynęłam.
Obudziłam się dwa dni później na jakiejś letniej polanie. Poczułam jak moje ciało zaczyna się parzyć od słońca. Szybko w mgnieniu sekundy znalazłam się w kącie gdzie był cień. Nie wiem jak ja się tak szybko mogłam się tak szybko poruszać. Nie czułam poczucia chłodu ani zmęczenia.
-Masz to cię uchroni przed słońcem.-powiedział i rzucił mi pierścionek. Złapałam go i włożyłam na palec mówił prawdę.
-Co ty mi do cholery zrobiłeś?!
-Później ci wytłumaczę teraz masz pożywienie.-powiedział i wyciągnął zza drzewa jakąś dziewczynę w moim wieku.
Zawładnęła mną jakaś dzika żądza. Poczułam jak z podniebienia wyrastają mi kły. Rzuciłam się na biedną i przerażoną dziewczynę. Instynktownie znalazłam miejsce gdzie miałam się wbić moim 'zębami'. Kiedy wyssałam z niej całą krew moja żądza zniweczyła się zupełnie. Oderwałam się od niej wytarłam twarz.
-Kim ja jestem?!
-Spokojnie kochanie.
-Jakie kochanie Leopold co ty mi do diaska zrobiłeś!-wydarłam się.
-Jesteś teraz wampirem. Będziemy mogli żyć wiecznie i pławić się w naszej miłości.
-Teraz mi wytłumacz wszystko co się we mnie zmieniło.
-Masz szybsze odruchy bezwarunkowe, żywisz się krwią, jesteś szybka jak błyskawica, masz zdolność hipnotyzowania ludzi, żywisz się krwią, nie potrzebujesz snu, a co najważniejsze może zabić cię tylko kołek.-powiedział zbliżając się do mnie i chcąc mnie pocałować.
Odsunęłam się od niego błyskawicznie i przewróciłam go. Po chwili znalazł się na de mną.
-Jestem od ciebie starszy i silniejszy.
-Jednak ja trenowałam sztuki walki.
Powiedziałam i rzuciłam go na drzewo. Zdziwiłam się widząc ten widok. Postanowiłam uciec do domu. Pędziłam tak zwaną błyskawicą. Nie potrzebowałam nawet auta byłam z nimi tak samo szybka, a nawet szybsza. Spakowałam walizki i postanowiłam wyjechać z miasta. Znałam podstawową zasadę wampiryzmu nie dać się złapać ani rozpowiadać ludziom kim jestem. Opuściłam rodzinne miasto w mgnieniu godziny w której zdążyłam spakować wszystkie potrzebne rzeczy. Sama nie wiem jak mi się to udało.

2 komentarze:

  1. Wow! To było szybkie :D
    Zaczęłam właśnie czytać Twojego bloga :D
    I lecę czytać dalsze notki, zobaczę jak to dalej jest :D

    Ka-chan

    OdpowiedzUsuń